Z każdym z nas rezonuje coś zupełnie innego.
Dla mnie jest to zdecydowanie czas ciszy i powrotu do wnętrza. Często mierzę się z własnymi, odkładanymi ciągle „na później” dylematami, problemami, czy też „ograniczeniami”. Właśnie fakt, że zostałam postawiona twarzą w twarz z samą sobą i aspektami mnie, które uważam, za ograniczenia, jest dla mnie najpiękniejszym, co mogło mi się przydarzyć. Mogę teraz wypróbować wszystko czego do tej pory się nauczyłam. Można by rzec, że to taki przyspieszony kurs i egzamin zarazem, naszego osobistego, wewnętrznego rozwoju.
Choć wydaje się to może banalne i idealistyczne, mam wrażenie, że obecnie najważniejsze jest właśnie zwrócenie do wnętrza. Stanięcie i zatrzymanie się, pośród milionów informacji, które do nas docierają i odnalezienie ciszy, aby usłyszeć co ma nam do powiedzenia nasze JA. Nasza boska cząstka w nas. Dla mnie przekaz był bardzo jasny – zachować absolutny spokój i „robić swoje”, czymkolwiek to „swoje”/”moje” jest. Nie twierdzę, że dzieje się to jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Co i rusz, wir informacji znów zaczyna zasysać moją uwagę, ale wtedy sobie przypominam: „Aha, zassało mnie. To nie jest mój „bałagan”. Już mogę to puścić.”. I ponownie wracam do równowagi z otaczającą mnie naturą, światłem i tym, co w swej istocie niezmiennie trwa, nie poddając się szumowi informacyjnemu.
Wierzę, że kiedy ja jako jednostka zachowam wewnętrzny spokój i będę żyła prawdą, to jak przez pączkowanie, osoby z którymi się stykam również zaczną odczuwać większy spokój i łatwiej będzie im odnaleźć samych siebie, których przecież nie da się zgubić tak naprawdę…
Mam wrażenie, jakby obecnie dochodziło do rozszczepienia rzeczywistości, gdzie jedni żyją w trybie walki, i mogą się w nim realizować, inni natomiast wybierają skrajnie odmienną drogę i też mogą się w niej w pełni realizować.
To którą ścieżką idziemy zależy tylko i włącznie od nas.
Joanna Jarymowicz